Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 158

 

- Kawa - postać sekretarki z tacą i dwoma parującymi filiżankami ukazała się w drzwiach.

- Dziękuję. Proszę tu postawić. A teraz do rzeczy, majorze. Skoro załatwiliśmy najważniejsze formalności, zajmijmy się sprawami organizacyjnymi. Adres, pod którym pan zamieszka oraz niezbędne przepustki i pensję majora za bieżący miesiąc, otrzyma pan w sekretariacie.  Obok jest pomieszczenie kwatermistrza. Ma już dla pana odłożony zestaw odpowiednich mundurów, wyposażenie i broń osobistą. Z tym, że dla bezpieczeństwa i jak najlepszego zakonspirowania pańskiej osoby, nadal będzie pan chodził po cywilnemu. Teraz zaś proszę mi spisać wszystkie dane pańskiej żony i córki. Imiona, nazwisko rodowe żony, daty i miejsca urodzenia, adres. Z tego co wiemy, już się pan z nimi kontaktował?

- Tak. Na początku lipca, listownie, przez Czerwony Krzyż. Ale sam do Polski jechać teraz nie mogę. Jeżeli ktoś by tam odkrył, że przed wojną służyłem w wywiadzie…

- Rozumiem. Podejmiemy wszelkie działania, aby je stamtąd wydostać. Myślę, że może w ciągu miesiąca uda nam się je umieścić w którymś z konwojów dyplomatycznych. Oczywiście, również jako obywatelki amerykańskie. Zanim to jednak nastąpi, proszę chwilę pomyśleć. Czy ma pan po nich jakąś pamiątkę, osobistą rzecz, po okazaniu której mogłyby uwierzyć, że ktoś, kto się z nimi skontaktuje, naprawdę przychodzi od pana?

- Myślę, że najlepsza będzie fotografia córki. Na odwrotnej stronie jest  dedykacja napisana jej ręką. To jedyna taka rzecz na świecie.

- Świetnie. Wypożyczymy ją na parę minut i zrobimy fotokopię. To powinno bezwarunkowo zadziałać. A jak już to wszystko się uda… Wtedy zobaczy się pan z nimi i wspólnie zadecydujecie gdzie będziecie chcieli zamieszkać, czasowo lub też na stałe. Ale zanim to nastąpi, już od jutra trzeba będzie zająć się pracą.

- Jestem gotowy, panie generale.

- To bardzo dobrze. Zaszły bowiem nowe okoliczności, które - jak na mój nos - mogą być kontynuacją tego, co wydarzyło się w Poczdamie.

- Jakaś nowa bomba atomowa? Taka, jaką właśnie zrzuciliście na Japonię?

- Nie wiemy o co chodzi. Czy o jakąś nową bombę, czy o jakieś ewakuacje o bezprecedensowym znaczeniu.

- Nie bardzo rozumiem…

- Wyjaśnię to panu. Kilka dni temu otrzymaliśmy pewne informacje od naszego attaché wojskowego w Oslo. Ma tam swoje osobowe źródła informacji i zdobył oraz potwierdził dziwną wiadomość. Otóż pewien rybak spod Bergen, półtora tygodnia wstecz, widział nocą w pewnym fiordzie wychodzący w morze okręt podwodny. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent był to niemiecki typ XXI.

- Nie znam. Nie orientuję się w tematyce morskiej.

- Nie szkodzi. W tym przypadku ważne jest to, że był to okręt niemiecki. Norwegowie sprawdzili i potwierdzili obserwację rybaka. Nie wiemy jak, ale sprawdzenie było na tyle pewne, że zdecydowali się oficjalnie powiadomić Anglików. Ci, parę dni temu na wodach miedzy Anglią a Grenlandią, zorganizowali wielkie ćwiczenia w wykrywaniu i zwalczaniu okrętów podwodnych. Według naszych, co prawda szczątkowych informacji, zaangażowali w nie kilkanaście okrętów i drugie tyle samolotów.

- Myśli pan, że te dwa zdarzenia są ze sobą powiązane ?

- Jest to bardzo prawdopodobne. A teraz to, co najważniejsze. W trakcie tych ćwiczeń stracili korwetę eskortową i nieznaną nam liczbę ludzi. Z tego co do nas dotarło, oficjalnie korweta weszła na jakąś dryfującą minę, ale wszystko to obłożono najściślejszą tajemnicą.

- Więc jednak był tam jakiś okręt podwodny?

- Wszystko na to wskazuje. Na początek dostanie pan zdobyte przez nas w tej sprawie materiały. Przeanalizuje je i przedstawi wnioski. Ale ja chciałbym znać pańską opinię już tu i teraz, na gorąco.

- Tak się nie da, panie generale. W tej sytuacji mogę tylko domniemywać. Ale i tak będą to spekulacje bez pokrycia.

- I właśnie o to mi chodzi. Chcę się upewnić, czy wyniki naszych analiz będą zgodne z pańską opinią.

- No, cóż… Jeżeli daty wyjścia okrętu podwodnego z fiordu, ćwiczeń oraz utraty korwety przez Anglików zgadzać się będą z fizycznymi możliwościami pokonania takiego dystansu i w omawianym czasie przez ten typ, to dla mnie jest oczywiste, że Anglicy zostali storpedowani, i to właśnie przez ten okręt, który wcześniej został zaobserwowany pod Bergen.

- My też tak myślimy. To teraz inaczej. Gdzie taki okręt mógłby się do tego czasu uchować ?

- Tego nie wiem. Może w tym fiordzie jest jakiś schowek, jaskinia czy coś takiego, gdzie ten okręt mógłby przeczekać od dnia kapitulacji Rzeszy lub nawet nieco wcześniej, ale nie sądzę, aby to było fizycznie możliwe. Ktoś, wcześniej czy później, musiałby to odkryć.

- Więc skąd się tam wziął?

- Mógł tam przypłynąć. Nie wiem skąd, ale skoro się pojawił…

- Idzie pan dokładnie tropem moich myśli. A po jaki ładunek lub ewentualnie po kogo mógłby przypłynąć?

- Zaskoczę pana generale i od razu powiem głośno. Po reichsleitera Martina Bormanna, oraz mojego agenta, czyli doktora fizyki a jednocześnie obersturmbannführera, Heinricha Reschke!

- Pan się dobrze czuje, majorze?

- Jak najbardziej. A pan pewno myśli, że jestem szalony?

- Każdy inny by tak powiedział i obiektywnie miałby sto procent racji. Ale ja wierzę w pańską dziwną intuicję. I może pan sobie nie zdaje z tego sprawy, ale im bardziej o tym myślę, tym bardziej przychylam się do pańskiego wniosku.

- To nie jest wniosek wypływający z faktów. To taka pierwsza myśl. 

- Myśl, która być może okaże się słuszna. Bo pomiędzy akcją w Poczdamie, a wypłynięciem okrętu upłynęło wystarczająco dużo czasu, aby pański… Zaraz, jaki właściwie miał on u was pseudonim?

- „Janus”.

- Właśnie. Aby pański „Janus” zdążył pojechać na wybrzeże, wsiąść na jakąś łajbę i popłynąć pod Bergen. A jeżeli tak się stało, to przecież nie on to wszystko zorganizował i nie on sam tam popłynął.

- Myśli pan na przykład o Bormannie?

- A więc obaj myślimy o tym samym! Brawo majorze! Widzę, że będziemy się nawzajem znakomicie uzupełniać.

- A wie pan generale, dlaczego tak pomyślałem?

- No, jestem ciekaw…

- Zna moje prawdziwe imię i nazwisko. I gdyby po Poczdamie miał taką możliwość, to by próbował się ze mną skontaktować. Ale skoro tego nie zrobił, to widocznie nie mógł…

- Gdyż znalazł się na pokładzie okrętu podwodnego! - generał uzupełnił myśl Orawy. -  Razem z Bormannem, który miał odpowiednią władzę i faktyczne możliwości, aby to wszystko wcześniej zorganizować.

- I sądząc po miejscu angielskich ćwiczeń oraz fakcie utraty korwety, płynie teraz do Ameryki Południowej.

- Strzał w dziesiątkę, majorze. Ale na razie, o tej dziesiątce wie tylko pan i ja. Dla wszystkich innych byłoby to kompromitujące pudło.

- Wcale bym się nie zdziwił. W wywiadzie z reguły oczekuje się twardych informacji, sprawdzonych i potwierdzonych przez inne źródła.

- Sęk w tym, że to wszystko, o czym teraz mówimy, to ulotna złuda. Ale jeżeli udało by się ją potwierdzić…

- Chyba nie ma na to sposobu. Przynajmniej teraz.

- Teraz oczywiście nie. Ale za parę miesięcy… Przecież ten okręt musi gdzieś dopłynąć. Muszą zejść z niego jacyś ludzie, wyciągną też z niego jakieś ładunki. Wcześniej czy później, coś wypłynie na wierzch.

- A propos tego wypłynięcia. Jak długo potrwa zanim on dotrze, na przykład do ujścia Amazonki w Brazylii? Ile do wybrzeży Urugwaju, a ile do Argentyny?

- Zaskoczył mnie pan, majorze. Przyznam się, że nie wiem. Ale jeszcze dzisiaj zlecę wyliczenia moim analitykom. Wtedy będziemy wiedzieli, ile ma pan czasu.

- Czasu? Na co?

- Jeszcze się pan nie domyśla? Na podróż do Ameryki Południowej.

- Mówi pan poważnie?

- A gdzie niby ten „Janus” mógłby się zwrócić, gdyby rzeczywiście się tam znalazł i chciał z panem nawiązać kontakt? Zna pańskie prawdziwe nazwisko oraz skierował pana właśnie do nas. Będzie więc liczył, że jeżeli ma pana ponownie odnaleźć, to tylko przez nas. Wtedy będzie musiał zwrócić się do jakiegoś naszego oficjalnego przedstawicielstwa dyplomatycznego. W każdej ambasadzie jest przecież stanowisko attaché wojskowego, a praktycznie w każdym konsulacie ktoś, kto w razie czego przekaże taką wiadomość do ambasady. A stamtąd do nas droga już prosta. A jak do nas, to i do pana, jako jedynej dla niego zaufanej osoby.

- Jasne. A moja rodzina?

- Myślę, że uda się ją sprowadzić wcześniej. A gdyby to miało trwać dłużej, dołączy do pana. Pan majorze, pojedzie tam pod przykrywką, jako handlowiec, czy coś takiego. Jak będzie trzeba, założymy panu nawet jakąś niewielką firmę i damy pieniądze na jej działalność. Bo jako oficjalny przedstawiciel, gdzieś przy ambasadzie czy konsulacie, po prostu by się pan marnował. Jednocześnie byłby pan na widelcu i nie miał możliwości głębszego wejścia w jakiekolwiek środowisko.

- Przecież ja w życiu nigdy i niczym nie handlowałem!

- Nie szkodzi. Będzie pan miał wspólnika czy zastępcę, który będzie załatwiał wszystkie te sprawy. Pan natomiast, korzystając z usytuowania, nawiąże kontakty, znajomości, wejdzie w powiązania towarzyskie i handlowe. To pan przecież umie.

- Jak najbardziej.

- No to sprawa załatwiona. I niech się pan powoli przyzwyczaja do myśli o nieco cieplejszym klimacie.

 

11.08.1945 - Północny Atlantyk, U- Boot As Pik.


            - Panie doktorze! Proszę do mojej kabiny - głos Bormanna, niby cichy, był pełen napięcia.

- Jestem. Słucham, reichsleiter - chwilę później Henryk znalazł się we wskazanym miejscu.

- A co ma pan taką markotną minę? - mimo, iż Bormann chciał mówić o czym innym, zaskoczył go wyraz twarzy Henryka.

- A niby z czego mam się śmiać? Ta śmierć Dietricha… A w dodatku - jak już panu mówiłem - wcale nie jestem przekonany, że to on…

- Dość! Ja też już panu mówiłem, iż wystarczy, że to ja jestem przekonany i wziąłem to na siebie. A w dodatku…

- Co?

- Właściwie nic. Podobno śmierć nie jest taka straszna, jak to niektórzy o niej mówią. W końcu żaden nieboszczyk jeszcze się na nią nie uskarżał - makabryczny żart w ustach Bormanna wywołał prawdziwy grymas na twarzy Henryka, który natychmiast podjął decyzję, aby rozmówcę nieco przygasić. 

- No dobrze… A ludzie Dietricha?

- O co chodzi, herr doktor?

- O jego ludzi. Tych, którzy zostali w kraju. Ich też chce pan wyeliminować? Przecież wszyscy nie mogą być zdrajcami.

- O cholera! - Bormann nagle o mało nie złapał się za głowę. - Nie znamy ich melin!

- Jak to?

- Normalnie. Dietrich wszystko miał w głowie. Spis miał zrobić dopiero tu na pokładzie, albo już w Argentynie.

- A nie mógł zrobić tego jeszcze w kraju?

- No, co pan? A gdyby taki spis jakimś cudem trafił w ręce naszych wrogów?

- Więc nie wiemy, gdzie się zamelinowali? - Henryk odczuł wewnętrzną satysfakcję. - Czyli Bormann czasami też popełnia głupie błędy!

- Niestety nie. Chyba za bardzo się pospieszyłem - tym razem to Bormann wyglądał na przygnębionego. - Ale dość już tego - szybko przeszedł do następnego tematu, nie chcąc dalej wyglądać na głupka.  - Zna pan najnowsze wiadomości?

- Prawdę mówiąc, nie wiem o czym pan mówi.

- O wiadomościach radiowych. Nie był pan jeszcze dzisiaj w centrali?

- Jakoś nie. Po śniadaniu rozmawialiśmy sobie z doktorem Voglem, a potem trochę czytałem.

- Ach, tak… No to w takim razie dowie się pan bezpośrednio ode mnie. Amerykanie kilka dni temu użyli bomb atomowych. W Japonii. I co pan na to?

- A skąd te informacje?

- Nie orientuje się pan? Przecież w nocy idziemy na chrapach. Oprócz nich wysuwany jest też peryskop i antena radiowa. Dziś w nocy była dobra propagacja fal długich i udało się nam usłyszeć oficjalne amerykańskie komunikaty. Zmietli z powierzchni ziemi dwa japońskie miasta. Najpierw Hiroszimę, a później Nagasaki.

- O cholera…

- No, właśnie. To teraz już można oczekiwać, że żółtki raz dwa się poddadzą.

- Na to wygląda.

- Ale jak to się stało? Skąd u nich taka bomba?

- Narażę się reichsleiter, ale głośno to powiem. Pozwoliliśmy wyjechać z Niemiec co najmniej kilkunastu wybitnym fizykom. Począwszy od Alberta Einsteina, a skończywszy na…

- Dość! Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co pan mówi. Przecież to byli Żydzi!

- Owszem, ale wybitne umysły. W końcowej fazie wojny pewną liczbę jeszcze ocalałych wykorzystywał nawet gruppenführer Kammler.

- Parszywy zdrajca!

- Ale w tamtym czasie nikt mu tego nie zarzucał, ani też nie wypominał. Z tego co wiem, prace wtedy poważnie przyspieszyły. I gdybyśmy mieli nieco więcej czasu…

- I pozbyli się ewidentnych zdrajców!

- Od tego, reichsleiter, było Gestapo oraz  piony kontrwywiadowcze i wykonawcze SD.

- Jak widać, zawalili wszystko. Od „A” do „Z”. Zastanawiam się, czy to nie z tego powodu, że podlegali temu zdrajcy Himmlerowi.

- Tego nie wiem, reichsleiter. A co do Amerykanów, szli z nami prawie łeb w łeb. Oni trochę inną drogą, my trochę inną.

- A skąd to wiadomo?

 

Komentarze