Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 4

 

     11 maj 1921 – wieczór, Opole, sztab niemieckiego zgrupowania „Południe”.

       - Co !!! Co ??? Jak do kurwy nędzy można było stracić pluton wojska i samochód pancerny ? Niech mi ktoś powie ! No jak ?

Cisza, która zapadła, nie uśmierzyła furii obersta. Nawet major, który  przyprowadził tu von Drebnitza, wolał się nie odzywać.

- No ! Odpowiecie mi łaskawie leutnancie czy nie ? Długo jeszcze mam czekać?

- Melduję , herr oberst, że zaatakowały nas przeważające siły wroga. Co najmniej stu ludzi.

- A wy skąd wiecie ? Liczyliście ich czy jak ? A może dali wam do przeczytania swój rozkaz dzienny ? – ironia obersta chłostała jak bicz.

- Nie herr oberst. Ale widziałem atakujących i tyle szacunkowo ich było. I gdybym mógł wreszcie powiedzieć …

- Powiecie, jak wam na to zezwolę. Na dwudziestą pierwszą chcę widzieć pański raport na piśmie. Szczegółowy i obszerny.

- A może – w głosie majora brzmiało wahanie – może jednak od razu i na gorąco lejtnant mógłby opowiedzieć nam, co tak naprawdę się stało. Bo na razie, nie wiemy nic. Raport i tak zdąży napisać.

- Ha ! Właśnie ! Co naprawdę się stało… Bo ja jakoś nie mogę uwierzyć w te przeważające siły wroga. Mamy szpiega w Colonnowskiej. Bardzo dobrego szpiega. Informacje przekazuje na bieżąco. A nie meldował o jakichś większych siłach. To może z nieba one spadły na pana leutnanta, co ?

       Ponowna cisza nie była przerywana już przez nikogo. Jeszcze przez dobrą minutę oberst chodził po pokoju, sapiąc i wymachując trzcinką. Wreszcie usiadł za biurkiem i żądnym mordu wzrokiem popatrzył na von Drebnitza.

     - Dobrze ! Opowiadajcie. Ale konkretnie i rzeczowo.

- Jawohl, herr oberst. Posuwaliśmy się zgodnie z rozkazem w kierunku Colonnowskiej. Mieliśmy dojść na przedpole, nawiązać kontakt z sąsiednimi oddziałami, zająć pozycje, umocnić je i wysłać zwiad.

- To wiem ! Dalej !

- Posuwaliśmy się marszem, ubezpieczanym przez dwa wysunięte patrole. W razie najmniejszego niebezpieczeństwa miały wracać i alarmować, albo od razu strzelać. Nic takiego nie zaistniało. Za miejscowością Oschiek nagle i bez żadnego ostrzeżenia dostaliśmy z lasu silny ostrzał, zarówno zwykłych karabinów, jak i maszynowych.

- To nie mogliście nic zrobić ? Miał pan samochód pancerny, z bodajże czterema ckm-ami !

- Miałem, ale okazało się, że jest niewiele warty. Pociski przebijały jego burty i po minucie uśmierciły załogę. To był model M - 1919 herr oberst. Ten z gorszym pancerzem.

- To niczego nie usprawiedliwia. Dalej !

- Po dwóch minutach zostało już tylko sześciu sprawnych żołnierzy. Przyczailiśmy się za samochodem i stamtąd się ostrzeliwaliśmy. Ale po kwadransie zabrakło amunicji. Mieliśmy regulaminowo, po sześćdziesiąt sztuk. Tamci krzyczeli, aby się poddać. Żołnierze zaczęli wychodzić. Ja zostałem. Nie chciałem się poddawać. Nie wiedzieli, że ktoś pozostał za pancerzem i kilku podeszło bliżej. Z zaskoczenia otworzyłem do nich ogień i wystrzeliwszy wszystkie naboje w pistolecie, zabiłem dwóch z nich. Potem rzuciłem się do ucieczki, w krzaki za polem. Strzelali za mną, ale nie trafili. Jak przebiegałem przez pole, to na chwilę zerknąłem za siebie. Goniło mnie dwóch. W biegu zmieniłem magazynek, dopadłem do drzew i stamtąd zastrzeliłem jeszcze jednego. Drugi, kiedy to zobaczył, zawrócił i zaczął uciekać. Kiedy chciałem strzelić i do niego, dostałem nagły postrzał i straciłem przytomność. Obudziłem się i oprzytomniałem dopiero wieczorem. Nikogo nie było. Pod lasem stał tylko wypalony wrak samochodu. W pistolecie miałem już tylko jeden nabój. Pomyślałem, że żywego mnie wróg nie dostanie i postanowiłem, jakby co, zachować go dla siebie. Przespałem noc w lesie, a rano ruszyłem w kierunku naszych sił. To wszystko.

- No ! To wychodzi na to, że mamy tu prawie bohatera ! Prawda, panie majorze?

- Jeżeli by się to wszystko potwierdziło …

- Wątpię. A dlaczego zostawili pana leutnanta, co ? Dlaczego nie przyszli i też nie wzięli go do niewoli ?

- Myślę, herr oberst, że bali się podejść. Albo pomyśleli, że uciekłem dalej, więc   nikomu nie przyszło do głowy, aby to sprawdzić.

- Wystarczy von Drebnitz. Majorze, proszę sprawdzić pistolet leutnanta. A ja tymczasem wezwę medyka.

       Sięgnął po słuchawkę telefonu i połączył się z lazaretem. W międzyczasie kątem oka obserwował, jak major wyjmuje magazynek, wyrzuca nabój, ogląda i obwąchuje broń.

- I jak ?

- Faktycznie, herr oberst. Magazynek pusty. Jeden nabój w komorze nabojowej. Broń posiada zabrudzenia typowe dla strzelania. Używano jej niedawno, bo jeszcze czuć zapach prochu.

- No, chociaż to się wyjaśniło. Zaraz tu będzie też lekarz naszego ugrupowania. Zobaczymy, co on powie.

- Lekarz ? Wydaje się, że leutnant jest w całkiem dobrej formie.

- Przekonamy się. Po fachowych oględzinach.

       Pukanie do drzwi przerwało rozmowę.

- Wejść !

- Herr oberst, melduje się hauptmann Volkner !

- Witam doktorze. Wezwałem tu pana w nietypowej sprawie. Cokolwiek tu pan zobaczy i usłyszy, proszę na razie zachować tylko dla siebie.

- Obowiązuje mnie tajemnica lekarska, herr oberst.

- Tym lepiej. To teraz proszę dokładnie obejrzeć ranę leutnanta. Czy może pan określić jej charakter ?

- A w jakim sensie ?

- No, na skutek czego mogła powstać, z której strony, od policzka do ucha, czy też odwrotnie …

       Oględziny nie trwały długo.

- I jak ?

- Rana postrzałowa herr oberst. Pocisk trafił od przodu. Najpierw w policzek, a później w ucho. Wskazuje na to charakter rany.

- A odległość, doktorze ?

- Większa niż jeden metr. Gdyby strzał padł z mniejszej odległości, albo z przyłożenia, w ranie i wokół na skórze byłyby drobiny niespalonego prochu. A to by wtedy świadczyło o możliwym samookaleczeniu. Tu nic takiego nie ma.

- Dziękuję doktorze. To mi wystarczy. Proszę wracać do swoich zajęć. A pan, majorze … Proszę wysłać na miejsce patrol żandarmerii. Niech obejrzą miejsce, zrobią kilka fotografii. Napiszą raport. Jutro, na siedemnastą proszę też zwołać posiedzenie sądu polowego. Skład jak zawsze. Nie mogę, no po prostu nie mogę tego tak zostawić. Pan, leutnancie uda się tymczasem na przydzieloną kwaterę. Proszę jej nie opuszczać pod żadnym pozorem. Do czasu rozpoznania sprawy, zarządzam wobec pana areszt domowy. Odmaszerować !

     12 maj 1921 – 17.00, Opole, sztab niemieckiego zgrupowania „Południe”.         

     Skład sądu był typowy. Major, hauptmann, oberleutnant. Siedzieli przy dębowym stole, leniwie pogadując, popatrując na zegarki. Wreszcie major, jako przewodniczący sądu, wstał, obciągnął mundur i zaczął uroczystym tonem.

- Otwieram posiedzenie ...

       Nie warto było go słuchać. Musiał wypowiedzieć te wszystkie formułki i inne przewidziane regulaminem zwroty, ale von Drebnitza interesowało co innego. Prokurator ! Tu jest klucz do jego dalszego być lub nie być ! Ma w ręku papiery, których zawartość można zinterpretować  w sposób  bardzo niekorzystny.

      - Teraz proszę pana prokuratora o przedstawienie zarzutów i dowodów mających znaczenie dla obecnego tutaj, oskarżonego leutnanta Waltera von Drebnitz.

- Dziękuję. Oskarżam leutnanta von Drebnitz o niedopełnienie obowiązków w postaci zaniechania wystawienia odpowiednich i skutecznych ubezpieczeń, podczas dowodzonego przez siebie przemieszczania się powierzonego mu plutonu i samochodu pancernego w dniu 10 maja bieżącego roku, w okolicach miejscowości Oschiek. Oskarżony nie zorganizował skutecznej obrony, pomimo posiadania samochodu pancernego, wyposażonego aż w cztery karabiny maszynowe. Doprowadził do utraty wymienionego samochodu, jego uzbrojenia, a następnie do kompletnego zniszczenia, w stopniu uniemożliwiającym jego ewentualną naprawę. Ponadto doprowadził do zagłady dowodzonego przez siebie oddziału. Powyższe skutkowało utratą powierzonych mu ludzi i sprzętu. Dowody, jakie na to wskazują, to protokół oględzin miejsca zdarzenia, gdzie miedzy innymi ujawniono dwadzieścia osiem ciał naszych żołnierzy z ranami postrzałowymi, protokół oględzin tych ciał, protokół oględzin wraku samochodu pancernego Ehrhardt oraz fotografie wykonane na miejscu zdarzenia. Dodatkowo załączam wyciąg z doniesienia naszego szpiega w miejscowości Colonnowska, poświadczający brak w tym rejonie jakichkolwiek sił, mogących odpowiadać tym, o jakich w swoim raporcie pisze oskarżony.

- Czy w materiałach tych - tym razem zabrał głos obrońca - według pana prokuratora znajdują się jakiekolwiek przesłanki mogące uzasadniać tak poważne oskarżenie ? Bo ja jakoś ich nie widzę.

- Są i to bardzo poważne. Zbyt wiele w tej sprawie jest niejasności. Nie mamy żadnego świadka, który potwierdził by wersję oskarżonego. A sama utrata powierzonego mu oddziału i sprzętu, jasno wskazuje, że przedsięwzięte przezeń i wymagane regulaminami ubezpieczenia były zbyt słabe, o ile w ogóle były …

- Sugeruje pan, że oskarżony zaniechał wystawienia ubezpieczeń ?

- Ja stwierdzam tylko fakty. Nie da się udowodnić, że ubezpieczenia w ogóle były. Ale faktem bezspornym jest to, że jeżeli nawet były, to były zbyt słabe, skoro nie zadziałały. I tu widzę główne niedopełnienie obowiązków.

- Czy to wszystko ?

- Nie. Protokół oględzin miejsca zdarzenia wykazał tylko dwa miejsca, gdzie usytuowane były karabiny maszynowe wroga. To dziwnie mało, jak na oddział, według oskarżonego liczący nawet stu ludzi. Protokół oględzin nie ujawnił też łusek po wystrzelonych nabojach w pobliżu samochodu pancernego. A według oskarżonego, broniło się tam sześciu żołnierzy, i to aż do wyczerpania amunicji. Powinno więc tam leżeć trzysta sześćdziesiąt łusek. Oględziny nie ujawniły ani jednej.

- To nic nie znaczy. Mogli je wyzbierać, aby później użyć do powtórnej elaboracji. My takie zasady, na skutek braków materiałowych, wprowadziliśmy już w 1915 -tym.

- Tak. Oczywiście. Ale, czy pan obrońca potrafi w takim razie wytłumaczyć, dlaczego nie wyzbierali łusek przy swoich stanowiskach strzeleckich ?

       Cisza, która zapadła, nie wróżyła niczego dobrego dla von Drebnitza.

     - No, dobrze - inicjatywę przejął przewodniczący. Prosimy pana prokuratora o kontynuowanie.

- Wysoki sądzie ! Następna sprawa dotyczy samochodu pancernego. Oględziny rzeczywiście ujawniły dwadzieścia siedem przestrzelin w pancerzach, zarówno komory silnika, jak i przedziału bojowego. Tylko, że nie ujawniły, pomimo starannego przeszukania wnętrza, pocisków przeciwpancernych, tych ze stalowym rdzeniem. To dowodzi, że ostrzał prowadzony był z niewielkiego dystansu. Może nawet pięćdziesięciu metrów. Potwierdzają to ujawnione i udokumentowane w postaci fotografii stanowiska wrogich karabinów maszynowych, usytuowanych w takiej właśnie odległości. A to by wskazywało, że kolumna po prostu wpadła w zasadzkę, idąc w ogóle bez ubezpieczenia ! I chcę w tym momencie przypomnieć, że konsekwencją tego wszystkiego była śmierć dwudziestu ośmiu naszych żołnierzy, niewola prawdopodobnie dziesięciu oraz utrata wartościowego sprzętu i uzbrojenia !

- A dlaczego pan prokurator uważa, że niewola dziesięciu ? Według oskarżonego poddawało się sześciu.

- Oczywiście, wysoki sądzie. Ale skoro zostawiono samych poległych, to logiczne jest, że zabrano też rannych. I musiało być ich czterech.  Wnioskuję więc, wysoki sądzie, o uznanie leutnanta Waltera von Drebnitz winnym zarzucanego mu czynu i w związku z tym dyscyplinarne wydalenie z naszego zgrupowania.

- Czy skarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów ?

- Nie, wysoki sadzie !

- Czy chce złożyć jakieś wyjaśnienia ?

- Tak, wysoki sądzie !

- No to słuchamy …

 

       Wyrok Sądu Polowego, zgrupowania „Południe”, z dnia 12.05.1921 roku, godzina 19.45. Sąd w składzie … , rozpatrzył sprawę leutnanta Waltera von Drebnitz, oskarżonego o … , i po naradzie  postanowił uniewinnić go od przedstawionych mu zarzutów.

       Uzasadnienie: przedstawiona przez oskarżonego wersja wydarzeń nie została podważona przez zeznania jakiegokolwiek świadka. Wątpliwości, wynikające z protokołów oględzin miejsca zdarzenia i samochodu pancernego, nie podważają w sposób oczywisty wersji oskarżonego, wobec czego sąd postanowił zinterpretować je na jego korzyść. Okolicznościami dodatkowymi, jest jego mężna postawa w obliczu wroga, której nie ma kto zaprzeczyć, a za którą to wersją świadczy odniesiona od przodu rana postrzałowa, ślady używania broni osobistej oraz zachowanie tylko jednego, ostatniego naboju, według wyjaśnień, przeznaczonego dla siebie. Powyższe wskazuje, że podsądny w sposób oczywisty, mimo wcześniejszego przebiegu zdarzeń, nie splamił honoru ani munduru niemieckiego oficera.

     13 maj 1921 – Opole, sztab niemieckiego zgrupowania „Południe”.

     Tym razem przełożony był już spokojniejszy.

     - Niech pan siada leutnancie. Ochłonął pan już po wczorajszej rozprawie ?

- Jawohl, herr oberst !

- To dobrze. Oficer powinien być zawsze spokojny. Ale powiem panu prywatnie. Wyrok sądu szanuję, lecz kompletnie mnie on nie przekonuje.  Za dużo w tym wszystkim niejasności.

- Wytłumaczyłem wszystko, herr oberst i …

- Wiem. Znam materiały. Przeczytałem je od „a” do „z”. Wyszło, jak wyszło. Przeważyło zdanie, że szkoda tracić młodego i ambitnego oficera, i to już na samym początku jego kariery. W dodatku z „von” przy nazwisku, czyli ze szlacheckiej rodziny.

- Ja …

- Wiem, wiem.  Teraz będzie się pan ze wszystkich sił starał, aby udowodnić, że była to tylko jednorazowa wpadka. A od dziś Polacy są pana śmiertelnymi wrogami. Czyż nie tak ?

- Są nimi od zawsze, herr oberst. Mój ojciec zginął, walcząc z nimi na czele oddziału Heimatschutzu. Jeszcze w 1919 - tym.  A majątek został niestety po ich stronie.

- Głowa do góry, lejtnancie. Ta rozgrywka jeszcze nie jest zakończona. Jeszcze może go pan odzyska … A na razie proszę wypocząć. Dostaje pan miesięczny urlop. W tym czasie proszę zaleczyć tę ranę, bo straszy pan wyglądem. W dodatku wydaje mi się , że zaczyna paskudnie się paprać. Do służby ponownie stawi się pan 13 czerwca.  Wtedy dostanie pan jeszcze jedną szansę i może się zrehabilituje.  To wszystko.

     13 maj 1921 – późny wieczór, Colonnowska.

     Wnuki już spały. Gustaw Reszka sprawdził jeszcze palenisko w kuźni, zamknięcie drzwi i okien. W porządku. Nie zagrozi mu ogień, złodziej czy miejscowy awanturnik, w pijanym widzie dobijający się do każdej posesji. Jeszcze tylko wrota na podwórze i spokojnie można się kłaść. Szedł właśnie je zamknąć, gdy pojawiła się w nich jakaś postać. Przemknęła jak duch i zniknęła w cieniu płotu przy komórce na węgiel.

     - Hej, kto tu jest ? – wziął do ręki stojący pod ścianą szpadel i podszedł bliżej. Wyłaź, bo jak cię zdzielę …

- Cicho, to ja …

- Co za ja ? Wyłaź !

- To ja. Albert. Herling !

- Albert ? A co ty tu …

- Cicho ! Otwórz kuźnię. Tam porozmawiamy.

       Idąc po klucz, Gustaw nie mógł wyjść ze zdziwienia. Albert Herling. Młodszy brat jego zmarłej synowej. O ile młodszy ? – przez chwilę wytężył pamięć. Chyba nawet o dziesięć lat. Widzieli się jeszcze w 1914 - tym. Tuż przed Wielką Wojną. A potem syn pisał, że spotkali się na froncie. Pod Verdun. Ale to już tyle czasu …

     - Nikt wuja nie widział ?

- A kto niby miał mnie widzieć czy nie widzieć ? Jestem przecież u siebie. A ty co tu właściwie robisz ? Pokaż się lepiej – pociągnął go za rękaw, bliżej światła słabej żarówki. Obejrzał szczupłą postać z niewielkim wąsikiem i w lichym, cywilnym ubraniu. - Zdezerterowałeś z wojska, czy jak ?

- Nie. Jestem w wojsku. Polskim wojsku.

- Nie wyglądasz …

- Wuj też nie wygląda na Polaka. Ten szyld nad kuźnią. Zdaje się, że całkiem nowy… Gustaw Reschke! To przecież wuj, prawda ?

- To nie wiesz, w jakim kraju i czasach przyszło mi żyć ? Zresztą tobie też. Byłeś przecież w niemieckim wojsku.

- A byłem. Jak i wuja syn. Ale obaj mieliśmy w głowie Polskę.

- A skąd wiesz, że ja jej nie mam ? Mam. Mam, jak cholera ! Ale mam też dwóch wnuków, których muszę wychować, wykształcić i wyprowadzić na ludzi.

- No właśnie. Ale, czy też na Polaków ?

- Słuchaj Albert ! Nie wiem, po co tu przyjechałeś. Jesteśmy rodziną, ale jeżeli przyjechałeś mnie obrażać …

- Nie, absolutnie nie. Chciałem tylko się upewnić. I prosić o pomoc …

- Pomoc ? W czym ?

- Powiem, ale proszę wuja o przysięgę zachowania tajemnicy. Na nieżyjącą wuja synową, a moją siostrę.

- Przysięgam. Na świętą pamięć mojej synowej i matki moich wnuków. Przysięgam.

- Dziękuję. To teraz niech wuj posłucha. Może się zgodzić, może nie zgodzić. Pretensji mieć nie będę.

- Ty mi tutaj Albert oczu nie mydl. Mów o co chodzi.

- Dobrze. Proszę słuchać - zniżył jeszcze głos. Jestem teraz oficerem polskiego wywiadu. Podporucznikiem. Działam na rzecz oddziałów powstańczych i polskiego Sztabu Generalnego. Organizuję robotę mającą na celu rozpoznawanie sił i zamiarów wroga. Bo sytuacja nie jest najlepsza. Prawdopodobnie za dwa lub trzy dni będziemy musieli opuścić ten teren. Myślę, że wrócimy, ale jeszcze trochę to potrwa. Potrzebujemy więc informacji.

- No wreszcie ! Więc dlatego tak wyglądasz i przychodzisz po nocy. To co chcesz wiedzieć ?

- Teraz nic. Ale po naszym wycofaniu …

- Jak to po wycofaniu ? Zostaniesz tu, czy co ?

- Nie. Ale z wuja podwórka, domu i kuźni doskonale widać ruch pociągów. A my chcielibyśmy wiedzieć, kiedy przejeżdżają transporty wojskowe. Pociągi pancerne, transporty ludzi, sprzętu, zaopatrzenia. Jakie, co przewożą, w jakim kierunku …

- I co ? Nawet kiedy będę wiedział, to jak mam to niby przekazać ? Komu ? Mam wsiąść na rower i jechać gdzieś do was ? Z moim strzaskanym kolanem ?

- Wuj żartuje. Wszystko już zostało zorganizowane. W lesie, za ogrodem jest stara szopa pasterska. Przez nikogo nieużywana.

- No jest. I co ?

- Zrobiliśmy tam tajne wpięcie w kolejową sieć łączności. Parę nocy temu podciągnęliśmy do szopy kable telefoniczne. Zamaskowane. A pod deską w podłodze, z plamą starej, zielonej farby, jest telefon. Wystarczy po zmierzchu tam iść i punktualnie o dwudziestej trzeciej wykręcić numer 27-53. Odezwie się nasz człowiek z Katowic. Ma tam dyżur. Informacje można przekazywać jawnym tekstem, tak jakby się rozmawiało z dyżurnym ruchu. Po niemiecku. Oni będą się zgłaszać jako „Sztab Opolski”. W przekazywanej informacji nie może być nic o miejscu obserwacji i ustaleń. Oni sami będą wiedzieć, co i jak.

- A jak to ktoś podsłucha ?

- Praktycznie nie ma takiej możliwości. Mamy człowieka, który na opolskiej centrali za minutę dwudziesta trzecia przełącza pewien przewód na rezerwowe łącza. Normalnie nieużywane. Wtedy rozmowy są przekierowywane na Katowice. Czas na przekazanie informacji to pięć minut. Potem znowu przełącza przewód i wszystko wraca do normy. To co ? Pomoże wuj ?

- A pomogę ci synku, pomogę. Co mam nie pomóc ?

- Dziękuję. Serdecznie dziękuję.

- Nie robię tego dla ciebie Albert. Robię to dla Polski.

- Wiem, wuju.  Wiem. To jeszcze parę spraw. Trzeba się zgłaszać jako „Dyspozytor jeden”. Wtedy informacje trafią natychmiast do mnie i do sztabu.

- To będziesz w sztabie ?

- Czasem tak, czasem nie. Wszystkiego nigdy nie można przewidzieć. Ale moje stałe miejsce na ziemi to Częstochowa. Tam, gdzie dom, jeszcze po teściach … A gdyby nikogo akurat nie było, to pod dachówką gołębnika, z lewej strony, będzie kartka z numerem telefonu. Pod tym numerem zawsze będzie można mnie znaleźć …

 

Komentarze