Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 7

 

                                                                 DECYZJA

 

        Lipiec 1921 – Colonnowska.       

 

        Pogrzeb był wspaniały. Zjechało mnóstwo ludzi z okolicznych miejscowości. Przyjechał starosta, obecna była nawet kompania honorowa Freikorpsu. Padały podniosłe słowa o niemieckiej ziemi, posłannictwie, honorze i misji cywilizacyjnej. No i oczywiście o podłości polskich bandytów. Padła też salwa honorowa.

      A później trumnę z ciałem Piotra umieszczono w rodzinnym grobowcu.

     Gustawowi Reschke współczuli wszyscy. Nie dość, że na wojnie stracił syna, to teraz jeszcze wnuka. Co prawda, został mu jeszcze jeden, ale i z nim nie było dobrze. W jednej chwili zmarniał. Prawie przestał jeść i pić. I co gorsza, zaniemówił. Od miesiąca nie wypowiedział ani jednego słowa. Siedział tylko bezczynnie w oknie kuźni, lub na cmentarzu przy grobie brata, patrząc przed siebie niczego niewidzącym wzrokiem. I nieraz już się zdarzyło, że późnym wieczorem trzeba go było stamtąd przyprowadzać.

       Dziadek też zapadł się w sobie. Chodził bez celu, zaniedbał kuźnię i warsztat. Całe szczęście, że dwaj zatrudniani przez niego pomocnicy okazali się rzetelnymi pracownikami i interes, chyba tylko siłą rozpędu, jakoś tam się kręcił. Również inżynier Fischer okazał się odpowiedzialnym wspólnikiem. Fabryka w Opolu, mimo ciężkich czasów prosperowała i dawała niezbyt wielkie, ale pewne dochody.

       W tym też czasie zakończyło się powstanie. Wyznaczono linię demarkacyjną, teren niedawnych walk zabezpieczyły rozjemcze wojska angielskie i francuskie. Ale ze wszystkich znaków na niebie i ziemi, widać już było, że Colonnowska pozostanie po niemieckiej stronie.

 

       17 sierpień 1921 – Colonnowska.

 

       Dziwny był to dzień. Gorący i parny. Jak w tropikach, słońce skryło się wieczorem za ogromną, ciemną chmurą. A potem przyszła burza, jakiej nie pamiętali najstarsi ludzie. Chyba całe Colonnowskie pozamykało nawet okiennice. A tam , gdzie ich nie było, wystawiano w oknach święte obrazy i palono świece. Aż wreszcie nad samym rankiem pioruny bić przestały, zniknęło niebezpieczeństwo pożaru i wreszcie można było spokojnie się położyć.

       I przyśniło się Gustawowi, że Piotr wstał z grobu. Spokojny i uśmiechnięty przyszedł z cmentarza. Obszedł dom, kuźnię i warsztat. Napił się wody ze studni. Stanął nad śpiącym Henrykiem i długo na niego patrzył. A później podszedł do dziadka. I usłyszał stary Gustaw, że ma się nie martwić. Śmierć wnuka nie pójdzie na marne. Uratuje jeszcze kiedyś wielu ludzi. I zostanie pomszczona …

       Wziął go też za rękę. To było już tak rzeczywiste, że Gustaw aż się obudził. Przez chwilę jeszcze mrugał oczami, nie wiedząc, co jest jawą, co snem. Bo przy jego łóżku klęczał Henryk, trzymając jego dłoń w swojej. Już spokojny, jakby wewnętrznie z sobą pogodzony. I przemówił ! Po raz pierwszy od ponad dwóch miesięcy wydał z siebie głos !

     - Dziadku ! Muszę pomścić Piotra ! Podjąłem taką decyzję i zaprzysiągłem to na jego grobie ! I póki jej nie spełnię, nie zaznam spokoju.

 

       Koniec sierpnia 1921 – Colonnowska.

 

       Znowu długo rozmawiali i stary Gustaw już wiedział. Decyzji Henryka nic nie zmieni. A skoro musi zrobić co postanowił, to niech już tak będzie. Przecież to krew z jego krwi i kość z kości. Sam, gdyby był młodszy, postąpił by dokładnie tak samo. Ale nie ot tak. Teraz i nagle. Nie puści przecież wnuka w ciemno, aby i ten stracił życie.               

      - Nie Henryku ! Nie i jeszcze raz nie ! Co nagle, to po diable, a ja na to nigdy nie pozwolę. Jeżeli więc twoja decyzja jest nieodwołalna, to musisz mieć realną szansę, aby ją spełnić i wyjść z niej cało.

- Dziadku …

- Nie ma żadnego dziadku. Jesteś już prawie dorosły i musisz to zrozumieć. Na dzień dzisiejszy nie masz żadnych szans. No bo jak to sobie niby wyobrażasz ? Że wyjedziesz gdzieś do Berlina czy Kolonii, tam go spotkasz na ulicy i wbijesz mu nóż w serce ?

- Do Monachium.

- Co do Monachium ?

- No, tam bym rozpoczął poszukiwania. Kiedy oficer odprawiał żołnierzy, to słyszałem, jak któryś powiedział, że kiedy wrócą do Monachium, będą mieli co opowiadać. Więc oficer też może być stamtąd.

- Dobrze, niech będzie i do Monachium. Ale na moich warunkach. A na dzień dzisiejszy są one takie … Musisz skończyć szkołę średnią i zdać maturę. Z najlepszymi ocenami. Wtedy pomyślimy jak w ogóle masz go szukać. I jak poznać.

- To akurat jest proste. Nie zapomnę tej twarzy i poznam ją na końcu świata. W świetle pożaru widziałem dokładnie. Ma wyraźną bliznę na prawym policzku. A przy tej bliźnie brak części ucha. Ilu takich może być w Niemczech ?

- Ty mnie tu Henryk nie czaruj. W tym kraju żyje ponad sześćdziesiąt milionów ludzi. W tysiącu miast i dziesiątkach tysięcy mniejszych miejscowości. To loteria, w której można nigdy nie wygrać.

- Dziadku ..

- Nie przerywaj. Podjąłem już decyzję, a ty nie jesteś jeszcze pełnoletni. Zrobimy więc tak … Najpierw szkoła i matura. Później pojedziesz do Monachium. Ale nie po to, aby się tam włóczyć po ulicach i patrzyć ludziom na policzki czy uszy. Będziesz studiował. Bo musisz mieć jakąś przyszłość. Samą zemstą żyć nie możesz. I trzeba to wszystko dokładnie przemyśleć. Nie przeżył bym, gdyby nagle się okazało, że masz położyć głowę pod katowski topór.

- Jakby co, nie dam się wziąć żywcem !

- A to wychodzi na to samo. Więc słuchaj mnie dalej. Jesteś krzepki i wyrośnięty, jak ja i twój ojciec. Ale staniesz oko w oko z mordercą  bezwzględnym i wyszkolonym. Musisz być do tego odpowiednio przygotowany. Jutro pojadę więc do Opola i kupię ci książkę o życiu pewnego człowieka. Mam nadzieję, że pomoże ci ona zrozumieć, kim powinieneś się stać oraz jak ciężka i daleka czeka cię droga. A o sprzęt, który tam zobaczysz, nie musisz się martwić. Zrobimy go sami. W kuźni i warsztacie. Bo do walki masz stanąć nie jako chłopiec, tylko jako mężczyzna.

 

       Książka okazała się fascynująca. Już na początku Henryk zobaczył fotografię atletycznie zbudowanego mężczyzny z wąsami, opartego o tak zwaną „kulolaskę”. Zaś pod spodem był podpis, który wyjaśnił mu wszystko. Eugen Sandow.

 

      Maj 1922 – Częstochowa.


       Granicę przekroczył bez kłopotów. W końcu ruch na tamtym terenie był bardzo ożywiony. Nowa, stała już granica rozdzieliła tysiące rodzin i normalnym zjawiskiem były częste przejazdy w obie strony. A jeszcze te rozdzielone firmy i powiązania kooperacyjne ? Bez żadnych więc problemów, z papierami współpracującej z nim firmy z Katowic, zajechał na polską już część Śląska. A później wsiadł w pociąg do Częstochowy.

       Dom Alberta odnalazł bez trudu. Niewiele się zmieniło od czasu, gdy był tu ostatni raz. I tylko sam Albert nie był już tamtym młodzieńcem. Z ubiegłego roku wiedział kim jest teraz. I właśnie dlatego tu przyjechał. Miał prawie rok na myślenie i doszedł do wniosku, że tylko przez niego może dać wnukowi szansę. Szansę na przeżycie.

       W zasadzie żaden z nich alkoholu nie pił. Jednak tym razem wszystko potoczyło się inaczej. No bo czy można było na spokojnie i na trzeźwo wysłuchać makabrycznej opowieści o śmierci siostrzeńca ? Śmierci, o której Albert dowiedział się dopiero teraz ? A czy można było na spokojnie o niej opowiedzieć ? Siedzieli więc przez pół nocy, na przemian płacząc i pocieszając się nawzajem. A później Gustaw Reszka wreszcie wyjawił, po co przyjechał.

       - Więc chcesz wuju, abym wyszkolił Henryka ? Ale jak to sobie w ogóle wyobrażasz ? Przecież ja nie jestem jakiś wszechmogący. Owszem, jestem oficerem. Ale jeszcze niskiego stopnia i szczebla. I moje możliwości są, jakby to powiedzieć … mocno ograniczone.

- Posłuchaj Albert ! Mam tylko ciebie. Nikt inny tego nie zrobi. I nikt inny mi już nie pomoże. A Henryk, jeśli tam pojedzie tylko z ideałami w głowie …

- A nie da mu się tego jeszcze jakoś przetłumaczyć ? Odwieść od tego pomysłu ?

      Wymowne spojrzenie i westchnienie Gustawa wystarczyło za całą odpowiedź.

     - Dobrze. Pomyślę. Ale teraz chodźmy spać. Ranek jest często mądrzejszy niż wieczór.

       Do tematu wrócili jednak dopiero po południu. Jeszcze z rana Albert gdzieś zniknął, by na obiad wrócić z miną już weselszą. I od razu zaciągnął Gustawa do pokoju na pięterku.

     - Można to załatwić. Ale Henryk będzie musiał się na coś zgodzić. Na minimum trzy miesiące wyjęte z życiorysu.

- To co on ma właściwie zrobić ?

- Niby niewiele. Musi zostać agentem naszego wywiadu. Wtedy, z uwagi na okoliczności, załatwię mu indywidualne szkolenie. Tu, w Polsce.

- Czyli będzie musiał tu przyjechać ?

- Tak. W wakacje. U was na miejscu, wuj powie, że podróżuje po Niemczech. Tego nikt nigdy nie sprawdzi. Przez ten czas nauczy się wszystkiego. Pozna co trzeba, począwszy od walki wręcz, strzelania,  budowy broni, a skończywszy na fotografii, obserwacji, dedukcji, szyfrowaniu czy otwieraniu zamków. Dopiero tak przeszkolony będzie mógł wykonać swoje zadanie. A kilku naszych najlepszych agentów dostanie zadania ustalenia danych oficera ze szramą na policzku i urwanym uchem.

- I to wystarczy ?

- Może nie do końca. Ale cholernie pomoże. A niezależnie od tego, Henryk nie może poprzestać na maturze. Skoro jest taki niesamowicie zdolny, a zabójca Piotra może być w Monachium, niech zdaje tam na Uniwersytet Techniczny. To bardzo dobra uczelnia, z wielkimi osiągnięciami, założona przez Ludwika II Bawarskiego, jeszcze w 1868 roku. A ponieważ uwielbia fizykę i chce wzorować się na Marii Skłodowskiej – Curie, to niech zdaje na ten wydział. Jeżeli go ukończy, otworzą się przed nim wielkie możliwości naukowe. Przy okazji może zrealizuje swoje postanowienie. A może też czas zrobi swoje i poniecha zemsty ?

- To co ja mam robić ?

- Tak, jak mówiłem. Najpierw musi z nim wuj porozmawiać i wszystko na spokojnie wytłumaczyć. Jeżeli zrozumie i zaakceptuje, to trzeba działać według planu. Na początku czerwca są egzaminy wstępne. Niech jedzie do Monachium i dostanie się na Wydział Fizyki. Wtedy wuj da mi znać. Tu jest telefon – podał niewielką kartkę. Ale dzwonić proszę anonimowo, z telefonu na dworcu w Opolu. Kto wie, czy na centrali nie słuchają rozmów zagranicznych. Trzeba prosić z panem Kornikiem. Wtedy przyjadę i powiem co dalej.

 

       14/15 czerwca 1922 – noc, okolice Lublińca.

 

       Przewodnik z polskiej strony już czekał. Niepozorny trzydziestolatek, wyglądający na miejscowego. Ubrany w szare spodnie, ciemnobrązowe, znoszone buty, szaroburą marynarkę i ciemną czapkę, idealnie wtapiał się w mrok nocy. Zgodnie ze wskazówkami Alberta, Henryk też ubrany był na ciemno. Z tym, że w przeciwieństwie do dźwigającego spory plecak przewodnika, nie miał przy sobie żadnego bagażu. W kieszeniach tylko pieniądze i dokumenty. Własne, autentyczne. Źle by bowiem było, gdyby trafił na kogoś go znającego, a papiery by się nie zgadzały. Trafił by wtedy do kartotek, z których wymazać by się go już nie dało. I można było by zapomnieć o misternie przygotowanym planie. A tak … Gdyby jakimś cudem został złapany na granicy, miał mówić, że szedł do dziewczyny. Na wszelki przypadek istniała taka. Przewodnik podał mu jej dane, opisał wygląd. Wszystko musiało się zgadzać i mogło zostać potwierdzone. Oczywiście byłaby to ostateczność, bo przewodnik, doświadczony przemytnik i współpracownik polskiego wywiadu gwarantował bezpieczne przeprowadzenie Henryka. On sam, w razie wpadki przyznał by się tylko do przemytu dźwiganych w plecaku papierosów.

       Przeczekali w pobliżu pasa granicznego do 23.30, aż minął ich patrol z psem.

     - Naprzód !

       Poderwali się i skoczyli przed siebie. Łąka, niewielki zagajnik i wioska. Nie było czasu na rozglądanie się, bo przewodnik nadawał mocne tempo.

 - Teraz tutaj !

       Przez boczne drzwi w ogrodzeniu weszli na jakieś podwórko. Widać czekano już na nich, bo natychmiast uchyliły się drzwi od stodoły. Ujęty pod łokieć Henryk w kilkanaście sekund przeprowadzony został przez mroczną przestrzeń i po chwili znów znaleźli się za ogrodzeniem.

    - Długo jeszcze ?

- Już ! Jesteśmy już w Polsce. Podprowadzę cię tylko na punkt odbioru i znikam.

- To kiedy przeszliśmy granicę ? – Henryk nie mógł wyjść ze zdziwienia. Gdzie ?

- Tam – przewodnik niedbale skinął za siebie. Przy gospodarstwie.

- Ale nie widziałem tam żadnych urządzeń, czy zabezpieczeń. 

- Na razie w wielu miejscach jeszcze ich nie ma. Może kiedyś będą, ale i tak nie będzie łatwo upilnować takiej granicy. Tu, na Śląsku przebiega ona niekiedy nawet przez ulice, podwórka czy gospodarstwa. A dopóki tak będzie, zawsze będą tacy, jak ja.

        Nie rozmawiali już dłużej, bo nagle z bocznej drogi powoli wyjechał samochód. Bez świateł, ciemny jak otaczająca go noc. Stanął przy poboczu i tylko przytłumiony pomruk silnika zwiastował jego gotowość do natychmiastowej dalszej jazdy.

         Wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Na dwa błyśnięcia zielonego światła z latarki przewodnika, odpowiedziały trzy niebieskie z wnętrza pojazdu. W chwilę później i bez jednego słowa, krępy kierowca wręczył przewodnikowi zwitek banknotów i otworzył drzwi przed Henrykiem.

     - Można spać. Na miejscu będziemy dopiero nad ranem.

 

Komentarze