Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 5

 

       30 maj 1921 – późny wieczór, Colonnowska.  

 

       Żegnany serdecznym spojrzeniem i klepnięciem w ramię, wymknął się tylnymi drzwiami. Jak kot, po cichu i na palcach. Ostrożnie zamknął drzwi i stanął przy ścianie. Rozejrzał się. Nikogo. Postał jeszcze dobrą minutę, aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Teraz… Lekko pochylony, sprężystym krokiem pokonywał kilkaset metrów dzielących go od lasu. Tu nie obawiał się niepowołanych oczu. W gęstym sadzie, ubrany na ciemno, był praktycznie niewidoczny. Kilka minut i już był w lesie.

Przebiegł szybko ledwie widoczną ścieżkę, za krzakami zrobił zwrot, zatoczył niewielkie koło i po chwili przypadł za pniem okazałego dębu. Gdyby ktokolwiek go śledził, musiałby właśnie tędy przechodzić. Poczekał jeszcze trzy minuty. Nikogo. Znów poderwał się na nogi. Tym razem poszedł w bok, by po następnych kilku minutach trafić na rów melioracyjny. Skok ! Wylądował po drugiej stronie, z trudem łapiąc równowagę. No tak … Nie można się dziwić, że właśnie tu dziadek ponownie uszkodził kolano. Strzaskane trzydzieści parę lat wcześniej w jakimś wypadku w kuźni, o którym nigdy wnukom nie opowiadał. Od tego czasu chodził kulejąc, chociaż w normalnym życiu zbytnio mu to nie przeszkadzało. No, chyba żeby musiał przejść dwa czy trzy kilometry. Wtedy tak … Wtedy stawało się to problematyczne. A jeszcze teraz, ze sztywną nogą i kolanem w którym znowu coś chrupnęło ? To był decydujący powód, dla którego zdecydował się na krok rozpaczliwy. Nie miał innego wyjścia. No bo niby kogo mógł wtajemniczyć w swoją działalność, w sytuacji, gdy właśnie dzisiaj wieczorem przed ich oknami przejechały dwa pociągi pancerne, kierując się w stronę linii frontu ? Nie miał innego wyjścia i stąd dzisiejsza zamiana. I dlatego właśnie to Henryk przemierzał dziś szlak, którym poprzednio poruszał się dziadek. Znów się rozejrzał. Cisza i spokój. Przeszedł jeszcze kawałek i dotarł do szopy. Zajrzał przez szparę w ścianie. Nikogo. Cicho otworzył naoliwione parę dni temu drzwi i wszedł do środka. Nie musiał długo szukać. Już druga poruszona przez niego deska ustąpiła, ukazując jakby wkopaną w grunt drewnianą skrzynię. Wyciągnął podpięty do półtorametrowych przewodów aparat telefoniczny. Gotowe. Jeszcze raz przejrzał teren wokoło, wyglądając na zewnątrz. Teraz tylko sprawdzić godzinę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął przypięty łańcuszkiem do paska zegarek. Zegarek dziadka. Rodzinna pamiątka, z którą dziadek nigdy się nie rozstawał. Dzisiaj jednak po raz pierwszy musiał zrobić wyjątek. Przecież w domu, oprócz wiszącego w kącie, dużego, ściennego zegara, innego czasomierza nie było. A Henryk musiał dzwonić punktualnie o dwudziestej trzeciej … Odczekał jeszcze, aż na cyferblacie wskazówki pokazały właściwy czas. Wykręcił ledwie widoczny w ciemnościach numer. Usłyszał sygnał połączenia i hasło. „Sztab Opolski”. Przełykając z emocji ślinę zameldował się. Tu „Dyspozytor dwa”. Podaję dane …

       „Dyspozytor dwa” ! I jak tu nie podziwiać przezorności dziadka ! Nie mógł przecież wiedzieć, że trzeba będzie go zastąpić, a jednak przewidział niespodziewaną sytuację i uzgodnił to z Albertem. I kiedy przyszła ta chwila, zobowiązał starszego wnuka do zachowania tajemnicy oraz ostrożności. Dwa razy Henryk musiał przyrzekać posłuszeństwo, zanim w końcu po raz pierwszy wyruszył. A teraz …  Wyczuwał wdzięczność w głosie dalekiego rozmówcy. Poczuł się dumny i ważny. Spełniony. Spodobało mu się to wszystko, ale czujności nie stracił. Trzeba kalkulować na zimno. Starannie schował telefon, zarzucił deski resztkami leżącej wokoło słomy. Sprawdził najbliższe otoczenie, przepatrując okolicę i wsłuchując się w najlżejszy nawet szmer. Można wracać. Przymknął drzwi szopy i ostrożnie, klucząc i rozglądając się wokoło, ruszył w drogę powrotną.

 

       02 czerwiec 1921 – 22.05 – stacja kolejowa Strzelce Opolskie.      

                                      

       Już trzeci raz w ostatnim czasie, dyżurny ruchu usłyszał dziwną rozmowę. Nie to, żeby miał jakieś inklinacje do podsłuchiwania. Absolutnie nie !  Pełnił służbę co trzecią noc i lubił sobie pogadać. A że osiemnaście kilometrów dalej, na stacji Tarnau miał szwagra kolejarza … Nikt nie musiał wiedzieć, że korzystając z rezerwowych wtyków na łącznicy można sobie rozmawiać nawet i godzinę. O rodzinie, polityce, interesach, plotkach, ślubach i chrzcinach. Nawet o pogrzebach. Zwłaszcza, że ostatnio było ich sporo. Obaj więc mieli czas, zwłaszcza, że w tych godzinach rozkład jazdy nie przewidywał żadnych pociągów. Tym większe więc było jego zdziwienie, gdy półtora tygodnia temu, wpinając się w linię usłyszał zgłoszenie „Sztabu Opolskiego” i informacje jakiegoś „Dyspozytora jeden” dotyczące wojskowych transportów. Porównał je wtedy szybko ze swoją książką ruchu. Nie jego kierunek i nie jego linia. Ale dlaczego i jakim cudem słyszał rozmowy kierowane do Opola ? Nie zdążył się jeszcze wtedy nad tym zastanowić. Rozmowa trwała raptem niespełna pięć minut i została zakończona. A później ta druga. Tym razem „Dyspozytor dwa” przekazywał dane o pociągach pancernych. Tak, jakby w sztabie o nich nie wiedziano. I jeszcze ten młody głos … Nie potrafił by go zidentyfikować, ale jednego był pewien. Nigdy dotąd go nie słyszał. W zasadzie miał nad tym przejść do porządku dziennego, ale przecież w ostatnim czasie przeszedł szkolenie. W samym Opolu uczulano ich na bezpieczeństwo transportów, zwłaszcza po wysadzeniu przez Polaków mostów i rozjazdów miesiąc wcześniej. Wtedy postanowił, że jeżeli usłyszy jeszcze raz … I właśnie przed chwilą usłyszał ! Nie ma co. Trzeba powiadomić władze wojskowe. Wyciągnął z szuflady arkusz papieru podaniowego, wziął pióro do ręki, umoczył w stojącym obok kałamarzu i przygryzając z emocji wargi, zaczął pisać …

 

       11 czerwiec 1921 - Opole, sztab niemieckiego zgrupowania „Południe”.

 

       - I co ty o tym sądzisz ? Myślisz, że pisze prawdę ?

- A dlaczego nie ? Przecież nie byłby aż takim idiotą, aby zmyślić coś podobnego.  A później jeszcze sporządzić do nas oficjalne pismo.

- Sprawdziłeś go jakoś ?

- Oczywiście. Czterdzieści lat. Dobry Niemiec. Mąż i ojciec. Na kolei pracuje od dziewiętnastego roku życia. W 1916  powołano go do wojska. Na front nie poszedł, bo był niezbędny dla funkcjonowania transportu. Opinię w dyrekcji ma bardzo dobrą. Koleżeński, uczynny. Dobry i sumienny pracownik. Fachowiec.

- To dlaczego napisał do nas dopiero po trzeciej rozmowie ?

- Twierdzi, że na początku się nie zorientował. Meldował się jakiś dyspozytor, zgłaszał się sztab w Opolu. Czyli u nas. Wszystko to wyglądało bardzo oficjalnie. A rozmowy były krótkie i w całości prowadzone po niemiecku.

- Ale rozmawiałeś z nim osobiście ? Przycisnąłeś go ?

- Jak najbardziej. Ale już nic nowego nie powiedział.

- No tak - oberleutnant Kraus popatrzył w sufit, jakby tam miał znaleźć rozwiązanie problemu. - I co teraz ?

- Pracujemy dalej – leutnant Braun był nastawiony bardziej optymistycznie. - Jest szansa, że ich dorwiemy. Udało nam się ustalić numer, pod jakim odbierane były rozmowy. Co prawda nie ma takiego numeru na naszym terenie, ale …

- Myślisz, że powinniśmy iść tym tropem ?

- Dlaczego nie ? – Braun potrząsnął trzymanymi w ręku papierami. Wiesz, co jeszcze zrobiłem ?

- Ciekaw jestem.

- Kazałem mu sporządzić jeszcze jedną notatkę. Tym razem obszerną i ze wszystkimi szczegółami. Punkt po punkcie opisał wszystkie fakty. A potem kazałem mu jeszcze spisać swoje przemyślenia. Osobiste, jako doświadczonego kolejarza. Autorskie refleksje na temat. Właściwie zrobił nam w ten sposób kontrwywiadowczą analizę całego materiału. Wiesz, co z niej wyszło ?

- No ?

- Że w tej sprawie mamy dwóch ludzi. Starszego i młodszego. Starszy, przez naszego kolejarza słyszany był tylko raz. Później informacje przekazywał tylko młodszy. Nasz kolejarz z pamięci odtworzył też daty tych rozmów oraz ich treść. Wynika z nich, że osoba czy osoby przekazujące informacje pracują na kolei lub też mają z nią coś wspólnego. Skoro bowiem posługują się łącznością kolejową i wiedzą, jak to robić na rezerwowych łączach …

- Czyli trzeba szukać na kolei ?

- Nie do końca. Ktoś może tylko umożliwiać korzystanie z tej formy łączności. Na razie posadziliśmy w Strzelcach naszych specjalistów. Będą słuchać, notować i starać się ustalić skąd wychodzą rozmowy. I oczywiście dokąd.

- No to na razie chyba niewiele …

- To nie wszystko. Udostępniliśmy mu pewne dane i nasz kolejarz wydedukował, że informacje dotyczące transportów mogą pochodzić z okolic Colonnowskiej. Albo nawet z samej stacji !

- No to do roboty ! Trzeba tam sprawdzić wszystkich zatrudnionych.

- Już to robimy. Ale to nie wszystko. W Colonnowskiej mamy też dobrego szpiega. Doskonale pracował, gdy byli tam Polacy. Dałem mu zadania. Wszystkich tam zna i wszędzie może dotrzeć. Już zaczął węszyć …

 

       12 czerwiec 1921 – późny wieczór, Colonnowska.

 

       Właśnie miał wyruszać, gdy delikatne pukanie w szybę od strony podwórza kazało im się zatrzymać w pół kroku.

     - Ciii … do drugiego pokoju - głos dziadka był cichy, ale zdecydowany. Posłuchał. Zrobił trzy kroki i znalazł się za progiem. Zostawił jednak uchylone drzwi. Jakby co.

     - Kto tam ?

- To ja wuju. Albert. Otwórz, ale nie zapalaj światła.

       Kilkanaście sekund później mężczyzna o szczupłej sylwetce, w ciemnym, nie rzucającym się w oczy cywilnym ubraniu, był już wewnątrz. Nie bawił się w powitania.

     - Henryk już wyszedł ?

- Jeszcze nie. Ale już miał wychodzić, kiedy …

- Czyli jeszcze tu jest ?

- Tak. Coś się stało ?

- Zaraz wyjaśnię. Zawołaj go.

       Chwilę później z ciekawością zmierzyli się wzrokiem. Podali sobie ręce, poklepali po plecach.

     - No, no ! Jak ten czas leci. Kiedy widziałem cię ostatni raz, jeszcze przed wojną, byłeś zwykłym dzieciakiem. A teraz, proszę. Jaki kawał chłopa ! Podobny jesteś do ojca.

       W istocie. Wysoki, już teraz szeroki w barach, z mięśniami wyrobionymi od pracy w kuźni, w której z zamiłowaniem spędzał każdą chwilę. No, prawie każdą … Bo przecież ile też czasu przesiadywał nad książkami !

     - A Piotruś ?

- Piotruś już śpi. Ale i on wyrósł. Chociaż drobny. W matkę się wdał.

- W matkę … Czyli moją siostrę. No dobrze. Ale teraz do rzeczy. Od dzisiaj koniec z waszymi informacjami na telefon. Ostatecznie.

- Nie będą już potrzebne, czy coś się stało ?

- Stało się. W ciągu ostatnich dwóch dni ktoś kilka razy dzwonił na numer w Katowicach. Natrętnie dopytywał się o sztab. Coś też zaczynają węszyć na stacji w Opolu. Zachodzi poważne podejrzenie, że wróg wyszedł na ten sposób łączności, więc trzeba go zawiesić. Prawdopodobnie na stałe. Za nic nie możemy was narażać.

- Więc nie będziecie mieli już informacji ?

- Będziemy mieli. Ale w inny sposób. Jeżeli znowu pomożecie …

- Ale niby jak ? Skoro już nie ma łączności ?

- Będzie. Znacie stary wiatrak ? No, ten młyn, na wzgórzu za stacją - dodał, widząc ich zdezorientowane miny.

- A ten - obaj błyskawicznie zrozumieli. Budował go jeszcze mój dziadek. Fryderyk Reszka. W 1845-tym – stary Gustaw z tego faktu był wyraźnie dumny. No, może nie cały. Ale wszystkie gwoździe i w ogóle całe żelastwo pochodzi z naszej kuźni. Dziadek sam to wszystko wykuł.

- No właśnie. O ten młyn właśnie chodzi.

- Ale co z nim ? To jakieś trzy kilometry stąd. Od dobrych dwóch lat stoi opuszczony. Nikt tam nie chodzi.

- I to właśnie chcemy wykorzystać. Już dzisiejszej nocy do młyna dotrze dwóch naszych zwiadowców. Obserwatorów. Mają dobrą lornetkę i są w stanie obserwować stamtąd stację Colonnowska.

- A łączność ? Mówiliśmy przecież o łączności.

- Radiostacji nie mogliśmy im dać. Zaraz by ich namierzyli. Dostali więc gołębie.

- Gołębie ?

- Oczywiście. Gołębie pocztowe. Nie ma z nimi problemu. Co drugi Ślązak je hoduje. Mają klatkę z dziesięcioma gołębiami. Codziennie koło trzynastej będą wypuszczali jednego. A później się zobaczy.

- Więc problem jest rozwiązany.

- Nie do końca. Mają zapas wody i żywności na jakieś trzy dni. Ale później też muszą coś jeść i pić. Więc gdybyście mogli za trzy dni coś im podrzucić…

- A nie wezmą nas za obcych ?

- Rozpoznają was po wiklinowych koszykach, przykrytych szarym płótnem. Jest też hasło i odzew. Młyn i pszenica.

- Młyn ? Pszenica ? Żaden Niemiec prawidłowo tego nie wymówi.

- I o to właśnie chodzi.

 

       13 czerwiec 1921 – Opole, sztab niemieckiego zgrupowania „Południe”.-

 

       - Herr oberst, leutnant Walter von Drebnitz melduje się zgodnie z rozkazem !

- A, von Drebnitz … Siadajcie, leutnancie, siadajcie. Jak tam ta wasza rana ? Już w porządku ? – spojrzał na twarz, na której czerwieniła się niedawno zagojona pręga. I jeszcze to odstrzelone w połowie ucho…

- W porządku, herr  oberst. Jestem z powrotem gotowy do służby.

        Tak. Był gotowy i pewny siebie. Sprawa z przed miesiąca już przycichła. Tyle się w końcu przez ten czas wydarzyło… Akta Sądu Polowego zdane do archiwum. Tam mogą już spokojnie pokrywać się kurzem.

     - To dobrze, leutnancie. Bardzo dobrze. Szala zwycięstwa przechyla się na naszą stronę. Wiele jednak trzeba jeszcze zrobić. Znacie już sytuację ogólną ?

- Nie było czasu się zaznajomić. Ale właśnie miałem zamiar …

- W porządku. Oficer musi znać nie tylko sytuację wąskiego odcinka, ale i szerszy wymiar wydarzeń. Z sytuacją zapozna się pan u szefa sztabu. Bo szykuje się wkrótce kilka interesujących przedsięwzięć. Choćby tam, gdzie pan już był.

- Tam gdzie byłem ?

- A tak. Kto wie, czy już wkrótce znowu nie pojawi się pan pod Colonnowską !

- Znowu ?

- Przeszkadza to panu ? Ma pan z tym jakiś problem ?

- Ależ nie, herr oberst. Wykonam każdy rozkaz !

- I tego właśnie oczekuję. A na razie jutro, o godzinie ósmej zamelduje się pan u szefa sztabu. Otrzyma pan przydział i odpowiednie rozkazy. Chwilowo na miejscu. A później się zobaczy.

 

       14 czerwiec 1921 – południe, m. Colonnowska.

 

       Dźwięk rowerowego dzwonka był jasnym i od lat znanym sygnałem. Listonosz. Gustaw wytarł więc ręce i wyszedł z kuźni.

     - Dzień dobry, herr Arndt ? Co nowego ?

- Poczta, herr Reschke. Poczta. I jak widzę po stemplach, dotyczy pańskiej fabryki w Opolu. Sprawa urzędowa. O, tu trzeba pokwitować.

       Podpisał. Obejrzał grubą kopertę. Trzeba poczekać, aż Henryk wróci ze szkoły. To on ostatnio czyta taką korespondencję i częściowo na nią odpisuje. Oczywiście nie samodzielnie. Zawsze kontaktują się ze wspólnikiem. A inżynier Fischer podpowiada, co i jak. Albo też sam odpisuje. W końcu, jako wspólnik syna … Nie, już nie syna. Sprawy przecież przejął on. Tymczasowo. Bo przecież rosną młodzi.    I to oni będą kiedyś decydować. Tym bardziej, że nie zna się już na tych nowych wynalazkach. Nie nadąża. No bo jak tu pojąć działanie jakichś żyroskopów, które podczas wojny produkowali do torped ? Manometry, które produkują dla parowozów są jeszcze proste. Ale precyzyjne części do zegarów lotniczych, spadochronów, czy jakiejś tam aparatury rentgenowskiej ? Nie ! To trzeba zostawić już młodym.

- Coś jeszcze, herr Arndt ?

- Nie. W zasadzie nic. Muszę tylko poprawić nieco łańcuch. Ale z tym, sam sobie dam radę. Wody ze studni można się napić ? Gorąco …

- Oczywiście. Nikomu jej skąpić nie będę.

       Patrzył, jak listonosz bierze kubek i czerpie z wiadra. Tak … Wodę mieli dobrą. Niejeden już ją chwalił.

     - Bo wie pan, herr Reschke. Jak się tak człowiek najeździ tym rowerem, w taki upał, to i pić się chce.

- To normalne. A woda z mojej studni jest zdrowa i czysta. Klienci też ją często piją.

- A dużo ich teraz pan ma ? Bo w tych czasach nie każdemu interesy dobrze idą.

- Jak było, tak i jest. Konie trzeba podkuwać, niezależnie od tego, czy jest wojna, czy nie. Maszyny też trzeba naprawiać. Im jest obojętne, jakie mamy czasy.

- No tak. A ma pan teraz jakichś nowych ? Obcych ? Bo tu przecież stacja kolejowa, i w ogóle …

- Klienci jacy byli, tacy są. A kolej nie ma z tym nic wspólnego. Oni nic ode mnie nie chcą, ja od nich. Każdy niech robi swoje.

- Święta racja, herr Reschke. Każdy niech robi swoje. Tak jest najzdrowiej. To, co ? Naciągnę jeszcze ten łańcuch, posiedzę i odpocznę pięć minut. Można ?

- A siedź pan. Mnie to nie przeszkadza. Ale ja już muszę do kuźni. Bo palenisko przygaśnie.

       Poszedł i poruszył miechami. Sypnęły się iskry. Przez otwarte wrota popatrzył na podwórze. Coś było nie tak. Listonosz niby wyciągnął klucze spod siodełka, coś tam pokręcił, popukał, postukał, ale przecież Gustaw głowę by dał, że łańcuch naciągnięty był prawidłowo. I jeszcze ten lisi wzrok, którym obiegał całe obejście. Tak, jakby wcześniej go nie znał. Wsiadł wreszcie na rower, jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Odjechał.

        I nagle, nie wiadomo dlaczego, starego Gustawa opadły złe przeczucia. Nie potrafił ich nazwać ani zdusić w sobie. Tknięty jakimś instynktem wyszedł przed kuźnię i długo jeszcze patrzył za odjeżdżającym.

 

       Nic. Znowu nic. Zresztą nikt nie mówił, że będzie łatwo. Z doświadczenia Arndt wiedział, że takich spraw nie załatwia się na pstryknięcie palcem. Kuźnię trzeba odfajkować. Zresztą czego można by się spodziewać po starym kuternodze ? Robi swoje i kwita. A te jego wnuki to jeszcze szczeniaki. Chodzą do szkoły. Trzeba więc węszyć dalej. Ale gdzie ?

       Zajęty tą myślą, w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi. Wiatrak jak wiatrak. Stara rudera. Przejeżdżał obok niego już setki razy. Postrzępione łopaty stały nieruchomo, podjazd zarosły pokrzywy. Nic dziwnego. Młynarz ciężko zachorował już dwa lata temu i w końcu syn zabrał go do Breslau. Ziemia ciągle jeszcze była do kupienia, lecz z powodu niepewnej sytuacji nikt się do tego nie kwapił. Zresztą to oddalenie od siedzib ludzkich … To też był spory minus. Wszyscy wstrzymywali się z jakimikolwiek inwestycjami i listonosz nie był tu wyjątkiem. Chociaż ? Sam kiedyś się zastanawiał, czy by tego nie kupić. Ale po której stronie granicy w końcu by wylądował ? Nie ! Trzeba się jeszcze wstrzymać.

       Spojrzał jeszcze raz i nagle zobaczył, jak z okienka na poddaszu wylatuje gołąb. Mignęła mu też ręka. Jakby ktoś wypuszczał ptaka… Eureka !!! To jest to ! Opuszczony młyn, gdzie nikt nie zagląda, wzgórze, dobry widok na przebiegające obok tory i nieodległą stację ! Wystarczy tylko lornetka. Podniecony chciał zawrócić, ale w następnej chwili się wstrzymał. To by było wielce nierozsądne. Mógł być przecież i prawdopodobnie był w tym momencie obserwowany. Tłumiąc więc podniecenie, nacisnął mocniej na pedały i pojechał dalej. Tak, by znaleźć się poza możliwością obserwacji z młyna. W końcu, za stojącą obok drogi kapliczką skręcił w bok. Rezygnując z dalszego rozwożenia listów, zatoczył szerokie koło i z powrotem popedałował w kierunku Colonnowskiej. Do najbliższej poczty. Numer telefonu do leutnanta Brauna znał przecież na pamięć.

 

 

Komentarze