Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 8

 


       15 czerwiec 1922 – obrzeże poligonu niedaleko Warszawy.        

 

       Pokój, w którym Henryk się znalazł, urządzony był skromnie, lecz wygodnie. Żelazne łóżko, stół, dwa krzesła. Półka na książki. Kilka kwiatków na oknie, firanka i kolorowe zasłony. Trafił tu godzinę temu, gdy obudzono go w samochodzie, stojącym na

podwórku jakiegoś otoczonego lasem, drewnianego domostwa. Wyglądało na leśniczówkę i kiedyś w istocie nim było. Poczerniałe ściany wskazywały na minioną już świetność, lecz nie to przecież było dla Henryka najważniejsze. Nie po to tu przyjechał, aby podziwiać miejscową architekturę. Wchodząc, wstępnie przyjrzał się wnętrzu. Na dole duża kuchnia i jadalnia, w korytarzyku, obok tego położonego na piętrze pokoiku, drzwi do łazienki. Tylko dla niego. Staromodna wanna z wielkimi, mosiężnymi kurkami, ale – jak mu zaznaczono – woda ciepła tylko wieczorem.

       To tutaj miał spędzić najbliższe trzy miesiące, ucząc się wszystkiego, co potrzebne będzie do przeżycia, w środowisku, które - według słów dziadka - już na zawsze będzie mu wrogie.

     - Panie Piotrze ! Śniadanie. Proszę zejść na dół.

       W pierwszej chwili nie zareagował. I dopiero po chwili uświadomił sobie, że sam się tak przedstawił. Miał zakaz używania własnego imienia, wybrał więc imię zmarłego brata. Żeby zawsze pamiętać po co i dla kogo to robi.

     - Proszę , panie Piotrze – gospodyni stawiała przed nim chleb, mleko, masło, kiełbasę, ogórki i dżem. Kawę lub herbatę ? Proszę mówić, co pan lubi. Śmiało.     U nas nie będzie pan chodził głodny. Bo porucznik mówił, że przed panem mnóstwo pracy.

- Porucznik ?

- A tak. Zresztą niech pan nie pyta, tylko je. Bo on ma tu być już za pół godziny.

 

      - A więc jesteś zdecydowany ? To dobrze, ale ostatni raz się zastanów. Tu i teraz. Jeszcze możesz się wycofać. Zapomnieć. Masz na to ostatnią szansę. Ale wtedy zapomnij też o pomszczeniu brata. Bo jak cię złapią, to czeka cię kat !

- Wuju ! Przecież wiesz, że przysięgałem. A na myślenie miałem cały rok !

- Wiem. Ale ja też miałem trochę czasu na myślenie. I chcę, abyś zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Oraz zagrożeń, jakie na ciebie czekają. Czy wiesz, jak wykonuje się w Niemczech karę śmierci ? Nie ? Pominę całą kwestię odczytania wyroku, potwierdzenia tożsamości, obecności prokuratora czy księdza. To marny teatr, który już wtedy nie ma znaczenia. A więc posłuchaj. Wyciągają cię z celi. Ze związanymi z tyłu rękami prowadzą do pomieszczenia, gdzie stoi pień. Na podłodze, zbiegającej się lekkim skosem ku środkowi jest kratka, gdzie spłynie krew. W ścianie kran z gumowym wężem. Obok pnia koszyk na głowę. W korytarzu, stoi na podłodze trumna. Dwaj pomocnicy kata wiążą ci jeszcze nogi. Potem szarpią za związane z tyłu ramiona, rzucając cię na kolana przed pieńkiem. Samo to zmusi cię do położenia głowy. Kat bierze topór i wznosi do góry. Czasem wystarczy jedno cięcie, czasem trzeba dwóch, aby głowa odpadła od tułowia. Głowę, jeżeli nie wpadnie do kosza, podniosą za włosy i tam wrzucą. Ciało na kilka minut pozostawią na podłodze, aby się wykrwawiło. Później zmyją wężem krew, ciało wrzucą do trumny. Głowę umieszczą w nogach, aby nie było wątpliwości, że naprawdę jest odcięta. Jako skazanego na śmierć za czyn kryminalny, ciała mogą nie wydać rodzinie. To właśnie cię czeka, jeżeli mnie nie posłuchasz lub nie poddasz się szkoleniu, o które osobiście zadbałem. A teraz przez trzy miesiące będziesz musiał ciężko pracować. Dzień i noc. Pytam więc ostatni raz ! Jesteś tego świadomy ? Zgadzasz się ?

- Tak ! Zdecydowanie tak !

- Więc najpierw formalności. Aby to wszystko przeprowadzić, musisz przejść przez biurokrację. Dopiero wtedy zostaniesz uznany za agenta polskiego wywiadu. Tam masz kartki, pióro, kałamarz z atramentem oraz ankietę osobową. Wypełnij ją, uwzględniając wszystkich członków bliższej i dalszej rodziny. Z pewnych względów mnie musisz pominąć. Mam nadzieję, że pamiętasz odpowiednie dane ?

- Oczywiście wuju.

- Źle ! Ostatni raz mnie tak nazwałeś. Od tej chwili jestem dla ciebie panem porucznikiem. Nie możesz się przyznać, że wiesz choćby to, jak się nazywam. Nikt też nie może wiedzieć, że jesteśmy rodziną. Wszyscy mają myśleć, że jesteśmy dla siebie obcy.

- Tak jest, panie poruczniku !

- No ! Później podyktuję ci tekst zobowiązania do współpracy. Trzeba dopełnić te sprawy, aby państwo polskie mogło wydać na ciebie oraz  na twoje szkolenie odpowiednie pieniądze i zapewniło ku temu odpowiednich specjalistów. Z uwagi na okoliczności i to, że jesteś moim siostrzeńcem, trochę wbrew przepisom zapewnię ci też dodatkowe szkolenie indywidualne, którego nie przechodzą zwykli agenci. Nie pytaj też, gdzie jesteś, bowiem do niczego ci to nie będzie potrzebne. A, już na sam koniec. W ścianie jest sejf. Za półką na książki. Odsuń ją.

       Pociągnął za półkę. Ujrzał grube, stalowe drzwiczki, z otworem na klucz i dwoma pokrętłami.

     - To najnowszy model. Na razie nie jest zamknięty. W środku jest fabryczna instrukcja, jak ustawiać pokrętła. Można je ustawić na wewnętrznej ścianie drzwiczek według własnego, niepowtarzalnego pomysłu i uznania. Wtedy tylko ty będziesz znał kombinację cyfr do ich otwarcia. Zastosujesz taką kombinację, aby nikt inny nie miał dostępu do wnętrza. Na czas szkolenia, złożysz tam swoje dokumenty. Nikt bowiem nie może odkryć twojej tożsamości. Jasne ?

 

       Lato 1922 – poligon niedaleko Warszawy.


       Cholera jasna – Henryk w myślach pozwolił sobie na przekleństwo. Przecież wiem, że umiejętność szybkiego i dalekiego biegania może ocalić życie, ale to już chyba lekka przesada. W końcu gnać dziesięć kilometrów po lesie, orientując się tylko według słońca, to nie byle co. Niby później miał wykonać inne zadanie, ale jeszcze dobry kilometr był przed nim. Trudno. Później będzie już łatwiej. Pokrzepiony tą myślą nawet z lekka przyspieszył, by po paru chwilach przeżyć następne rozczarowanie. Miał z pod kamienia wyjąć aparat fotograficzny. Ale dlaczego ten kamień to istny polodowcowy głaz ? Całe szczęście, że w pobliżu leżały jakieś drągi. Miał niejasne przeczucie, że położono je tam celowo, aby sprawdzić, czy pomyśli o ich wykorzystaniu. Pomyślał i po minucie udało mu się wyciągnąć aparat ze skrzynki pod głazem. Teraz dalej. Trzeba przekraść się w pobliże leśniczówki i wykonać jej zdjęcia. Dobre i ostre. Mimo patrolu z dwoma psami. Zaszedł więc domostwo pod wiatr, aby czułe nosy zwierząt nie wykryły jego zapachu. Jedno, drugie, trzecie pstryknięcie. Schował aparat i obrał kierunek na strzelnicę. Znów biegiem. Na czas trzeba było oddać po sześć strzałów do trzech różnych figur, rozstawionych w różnych odległościach. W trzech postawach strzeleckich. Tylko dlaczego pistolety były różne i trzeba było je składać z wymieszanych ze sobą części ? A do tego wiadro amunicji, z której dobra połowa nie pasowała do żadnego złożonego egzemplarza ? Odstrzelił co swoje, gdy nagle zza bocznego kulochwytu wyskoczyła krępa sylwetka.  W pierwszej sekundzie jej nie zauważył i po chwili stalowy uścisk zacisnął mu szyję. Nie było czasu do stracenia. Trenował to raptem dwa dni temu i wiedział, że zaciśnięcie aorty już po kilku sekundach pozbawi go przytomności. Tak, jak go uczono, ściągnął brodę do siebie i zamachem lewego ramienia, z góry na dół, oderwał od siebie ręce przeciwnika, jednocześnie prawą pięścią trafiając go w krtań. Chyba cokolwiek za mocno, bo atakujący odpadł od niego z głuchym charczeniem.

     - Dalej ! Nie zatrzymuj się – głos instruktora zabrzmiał jakby znikąd. Zajmiemy się nim.

       Nie przyglądał się już, kiedy wyrośli jakby z pod ziemi dwaj sanitariusze rzucili się ku leżącemu. Popędził dalej, kierując się strzałką umieszczoną na ścieżce. Pamiętał, że w planie było jeszcze forsowanie przeszkody wodnej, i to w taki sposób, aby nie zamoczyć aparatu. Miał jednak nadzieję, że tym razem będzie to pobliska rzeczka… Nie, nic z tego. Instruktorzy to chyba jacyś sadyści – zdążył jeszcze pomyśleć, nim wpakował się w znane mu już bagno. Forsował je wcześniej kilka razy i zawsze przychodziło mu później odrywać od siebie całe stada pijawek. Obrzydlistwo ! Nie bacząc na utrudnienia, całą swą mocą parł jednak przed siebie i wreszcie po kilkunastu minutach osiągnął wyznaczoną mu metę.

     - Nieźle ! Całkiem nieźle – dzisiaj wreszcie instruktor był zadowolony. - Ale jak urwiesz jeszcze ze trzy minuty …

- Trzy minuty ? Przecież ja już prawie płuca wypluwam !

- Nie szkodzi. Nie masz pojęcia, do czego w razie potrzeby zdolny jest człowiek. A teraz oderwij jeszcze od siebie to wijące się świństwo i idź się umyć. Za pół godziny kolacja. Później dostaniesz skrypt dotyczący organizacji policji kryminalnej w Niemczech. Jutro z rana egzamin na ten temat. Później nauka ekstremalnej jazdy samochodem i motocyklem. A żeby ci się nie wydawało, że jesteś na wakacjach, po południu szkolenie z użycia materiałów wybuchowych. No, nie rób takiej miny… To nie jakiś tam śmieszny obóz harcerski. Tu się tyra !

 

       Połowa września 1922 – obrzeże poligonu niedaleko Warszawy.

 

       Siedząc w cieniu stojącej w kącie podwórza okazałej lipy, Henryk czytał ostatnie strony opracowania Oddziału II Sztabu Generalnego, dotyczącego aktualnej sytuacji politycznej w Niemczech. Odwrócił kartkę i zamyślił się chwilę.  Już trzy miesiące, dzień w dzień i  niejednokrotnie w nocy, szkolony był w jakimś niesamowitym tempie. Czuł każdy mięsień swego ciała, głowę nabitą miał wiadomościami, o których istnieniu wcześniej nie miał nawet pojęcia. Biegał przez pola i lasy, orientując się według słońca czy gwiazd. W zaimprowizowanym ringu, który urządzono wśród czterech drzew, przeciągając miedzy nimi grube liny, staczał bokserskie pojedynki z jakimś regionalnym mistrzem. I żeby zachować w tajemnicy swoją twarz, musiał to jeszcze robić w kominiarce ! To samo dotyczyło Japończyka, którego wuj Albert skądś sprowadził, a który łamaną polszczyzną tłumaczył mu i pokazywał techniki judo w zakresie rzutów i duszenia. Studiował też fotografie i biografie czołowych polityków niemieckich, zwłaszcza bawarskich, gdzie przecież miał się udać. Patrzył na twarze, jedne bez wyrazu, inne w jakiś sposób charakterystyczne. Zwłaszcza jeden z nich, z fanatycznie utkwionym przed siebie wzrokiem, z wąskim wąsikiem klauna, wydawał mu się szczególnie komiczny. Nazywał się Adolf… Hiller ? Hinter ? – przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć nazwiska. Wreszcie zrezygnowany sięgnął po leżącą wśród innych na stole fotografię. Odwrócił ją. Adolf Hitler !  Już pamiętał nazwisko, skojarzył z twarzą i wzrokiem. Ciekawe, po co mu takie wiadomości ? Przecież nie będę się zajmował polityką – pomyślał, ale po chwili wrócił do opracowania. Wiedział już, jak surowy jest wuj i jak dokładnie będzie go przepytywał po swoim kolejnym przyjeździe.

 

       20 wrzesień 1922 – obrzeże poligonu niedaleko Warszawy.


       - No to pokaż, czego się nauczyłeś – Albert podsunął Henrykowi wyjęty z aparatu film. Wywołaj go i zmniejsz ile tylko możesz.

       Nie trzeba było tego powtarzać. Mimo, iż po wcześniejszej regulacji gaźnika ręce miał jeszcze pachnące benzyną, nie sprawiało mu to jakichś szczególnych przeszkód. Od dzieciństwa, w kuźni dziadka i fabryczce ojca zaznajomiony z mechaniką i chemią, doskonale dawał sobie z tym radę. Podczas mieszania stosownych składników, stojący za plecami instruktor z aprobatą pokiwał głową.  Również Albert, patrząc na szybkie i pewne ruchy siostrzeńca, na znak zrozumienia, delikatnie przymrużył oczy. A było na co popatrzeć… Już po kilku minutach, z pozornie niezwiązanych ze sobą składników, Henryk otrzymał wywoływacz i utrwalacz. Zapalił przytłumione, czerwone światło. Sprawnie umieścił film w puszce, nalał wywoływacza i przez chwilę potrząsał. Wystarczy. Teraz trzeba trochę poczekać. Przez ten czas ustawił powiększalnik. Sprawdził ostrość. Teraz jeszcze kilka ołówków, gumek recepturek, obiektyw aparatu i dwie filatelistyczne lupy. Te lupy, to był zresztą jego pomysł. Zamocowane w wyznaczonych długością ołówków odpowiednich miejscach i odległościach, wraz z wymontowanym z aparatu obiektywem, tworzyły układ optyczny zdolny zmniejszyć kartkę papieru podaniowego do formatu mniejszego niż ćwierć centymetra kwadratowego. Utrwalił film i powiesił do wyschnięcia.

     - Dobrze. Nie będziemy tracić czasu i czekać, aż wyschnie. Masz tu już gotowy film. Zmniejsz go.

       Z zainteresowaniem patrzył, jak Henryk sprawnie manewruje zmodernizowanym przez siebie powiększalnikiem. Nie minęło wiele czasu i trzymał w ręku miniaturowe zdjęcie. A później jeszcze tak samo naświetloną błonę fotograficzną.

     - Fantastyczne ! Sam to wymyśliłeś ?

- Ma chłopak łeb – pospieszył z odpowiedzią instruktor. Ja sam kombinowałem przy tym już dłuższy czas. A on kazał tylko sprowadzić dużą i małą lupę filatelistyczną. I zajęło mu to raptem dwie godziny. Nie ma co. Ma łeb.

       Tak… Tego akurat Albert był pewien. Z cotygodniowych wizyt wiedział już, że Henryk jest prawdopodobnie najlepiej przygotowanym do długofalowej i głębokiej penetracji przeciwnika człowiekiem w Polsce. Nagle złapał się na tym, że on sam na dzień dzisiejszy nie ma tylu i takich umiejętności. Tylko ten jego wiek … Znów poczuł ściskający krtań niepokój, ale zdławił go w sobie. Chłopak, choć cholernie młody, jest dobrze przygotowany i niesamowicie zmotywowany. Ma prawy charakter, umie zachować spokój i opanowanie.

       Chyba da sobie radę. Chyba ? Tu zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, ale było już za późno. Za późno, aby się wycofać.

 

       21 wrzesień 1922 – obrzeże poligonu niedaleko Warszawy.

 

       Dzień odjazdu. Już wczoraj niczego nie trenował, a wyrywkowy egzamin umiejętności zaliczył bez przeszkód. Po raz chyba dziesiąty przypomniano mu jednak zasady konspiracji i bezpiecznego zdobywania informacji. Nic na siłę ! To generalna zasada, której wkrótce miał przestrzegać. Postawione zadania na razie dotyczyły rozpoznania uniwersytetu i pracujących w nim naukowców. Zwłaszcza tych pracujących dla wojska. Wiedział już o nich trochę, znał fotografie kilku najważniejszych, realizujących badania przydatne w sektorze zbrojeniowym i w ukryciu pracujących na rzecz Reichswehry. Jako wzorowy student miał się do nich zbliżyć. Może nawet zostać asystentem ?

     - To teraz jeszcze jedna rzecz – głos wuja Alberta miał jakąś nową barwę. Spróbujesz zapisać się do NSDAP.

- Do tych krzykaczy i bojówkarzy od Adolfa ? – przypomniał sobie śmiesznego facecika z głupawym wąsem, wyglądającego jednocześnie na komika i wariata. Grupowały się przy nim zdeklasowane elementy nie odnajdujące się w cywilnej, powojennej rzeczywistości, weterani Freikorpsów i inny awanturniczy element.    A sama partia była jadowicie antyżydowska i antysłowiańska.

- Dokładnie tak. Przeprowadziłem analizę otoczenia w którym przyjdzie ci działać i właśnie oni świetnie się do tego nadają. Jeżeli ten, którego szukamy – bo to będzie i moja zemsta – jest w Monachium, to może się odnaleźć tylko wśród nich. Potrzebują i będą potrzebować psychopatów i sadystów, więc to idealny azyl dla takich kreatur. Mają tam, jak wiesz, swoje paramilitarne oddziały SA.

- Sturmabteilung …

- Właśnie. Powinieneś się znaleźć wśród nich, bo tam najłatwiej go spotkasz. Przecież chyba nie sądzisz, że nagle stał się statecznym mieszczuchem pracującym w biurze, po południu przesiadującym z gazetą w miejscowej piwiarni i bogobojnie chodzącym w niedzielę do najbliższego kościoła …

- Tego bym się nie spodziewał.

- I ja również. Musisz więc wejść w to środowisko. Partia jeszcze niby jest niewielka i lokalna, ale gwałtownie się rozrasta. Kto wie, do czego  będzie zdolna i to już za parę lat. Jeżeli znajdziesz się wśród nich, będziesz jednocześnie znakomitym źródłem informacji. I to bez żadnego wysiłku.

- To tak, jakbym tam miał nic nie robić …

- Będziesz jeszcze robił. O to nie musisz się martwić. Ale na początek masz być agentem uśpionym. Wejść w środowisko, nawiązać znajomości i kontakty. Wyrobić sobie opinię dobrego Niemca. Nie możesz się „spalić” jakimś niestosownym ruchem. I spokojnie. Pierwsze spotkanie umówimy dopiero na święta Bożego Narodzenia. Przyjedziesz do Opola i tam dotrzesz do człowieka, który pojawi się w określonym miejscu i czasie. I jeszcze poda właściwe hasło. A na razie odpoczywaj. Za parę godzin przyjedzie samochód i ponownie spędzisz w nim kilka godzin. Jak i poprzednio czekać będzie na ciebie przewodnik. Ten sam, który już raz cię prowadził. Po naszej stronie nie będziesz miał żadnych problemów. Patrol graniczny będzie urządzał zasadzkę na wymyślonych przez nas przemytników. Dobre dziesięć kilometrów dalej. Spowodowaliśmy też przeciek na niemiecką stronę, więc oni też właśnie tam będą gromadzili swoje siły. Jednym słowem, granicę powinniście przejść bez żadnych problemów. Pytania ?

- Brak.

- No to chodź chłopcze – otworzył ramiona i mocno uściskał Henryka. Powodzenia. Albo, jak to mówią – „złam kark” !

 

       23 wrzesień 1922 – Colonnowska.

 

       Dziwnie się czuł, nie musząc od rana do wieczora biegać po lasach, czy siedzieć nad składaniem i rozkładaniem kolejnego już pistoletu. Prawdę mówiąc, miał trochę dość tych dziwnych umiejętności, osobom cywilnym często kompletnie nie znanym. Po raz kolejny obszedł warsztat, obejście i kuźnię. Podniósł jedną z par hantli, którymi intensywnie ćwiczył przez cały okres nauki w klasie maturalnej. To one i kilka jeszcze innych ciężarów wykonanych wspólnie z dziadkiem sprawiły, że przez ciężki trening według zasad Eugena Sandowa rozrósł się i zmężniał. Miał zresztą wrodzone predyspozycje i siła, którą teraz dysponował, była naprawdę  nieprzeciętna. Nie lubił tylko biegać i tu był słabszy, na co zresztą szybko zwrócił uwagę instruktor wychowania fizycznego. Nie była to jakaś szczególna ułomność, ale musiał sobie z tego zdawać sprawę. Znacząco się też zmienił przez ostatnich kilka miesięcy. Ogorzały, z wyblakłymi od słońca krótkimi włosami, z widocznymi spod koszuli twardymi mięśniami, zwracał uwagę dziewcząt. I tylko twarz, od śmierci brata nad wyraz poważna, jakby nie pasowała do reszty. Nie zamierzał się jednak nad tym zastanawiać. Czuł, że ostatecznie żegna się z dotychczasowym światem, że odtąd będzie żył czujnie. Jak wilk.

       Przeszedł do domu, gdzie stała już przygotowana przez dziadka walizka. Na łóżku leżało kilka koszul, spodnie, bielizna i dwa garnitury odprasowane przez zatrudnioną przez dziadka po śmierci żony, służącą.  Na podłodze stało też kilka par butów, które rano sam wyczyścił i wypastował, dziwnie odpoczywając przy tej czynności. I chociaż miał jeszcze trzy dni wolnego, powoli zaczął pakować  walizkę. Na wierzch dołożył tylko przybory toaletowe. Resztę przecież kupi w Monachium, kiedy już tam pojedzie i zagospodaruje się, w wynajętym jeszcze podczas egzaminów wstępnych pokoju. Bo teraz tam, na czas studiów, miał być jego świat.

 

     26 wrzesień 1922 – Colonnowska.


       Dzień wyjazdu do Monachium. Walizka była już spakowana, pieniądze i dokumenty w wewnętrznych kieszeniach marynarki, do których służąca dorobiła dziurki i doszyła guziki. Miał teraz pewność, że żaden kieszonkowiec nie zdoła niepostrzeżenie okraść go podczas podróży.

           Ostatni raz przed wyjazdem poszedł też do pokoju zmarłej babki i długo stał wpatrzony w fotografie ojca, matki i brata, umieszczone w jej domowym ni to ołtarzyku, ni to kąciku pamięci. Fotografię Piotra umieścił sam Henryk, jeszcze jesienią ubiegłego roku, po przysiędze na jego grobie. Teraz przyglądał się jej uważnie, jakby na wieczność zachować ją chciał w pamięci. Wychowany w wierze katolickiej, przez chwilę miał nawet ochotę uklęknąć, ale się rozmyślił. Nie było w nim siły, aby klękać przed wiszącym na ścianie krucyfiksem, z którego martwym wzrokiem spoglądał ten, który nie dał rady uratować mu brata. On sam, wewnętrznie zbuntowany, dawno już postanowił, że może kiedyś i przyklęknie, ale jeszcze nie teraz. Najpierw sprawiedliwości musi stać się zadość. Najpierw zabójca Piotra musi paść z jego ręki.

       A do tego czasu, on sam gotów jest się sprzymierzyć nawet z samym diabłem !

 

 

 

Komentarze